Architektura – sztuka błądzenia

Życie to podróż. To błądzenie i odnajdywanie drogi. Czasem zdarzają się dłuższe przerwy, przystanki. Także te niezaplanowane, kiedy cały nasz świat zatrzymuje się niczym stopklatka w filmie. Przyczyną bywa jakiś wypadek, tragiczne zdarzenie, które zmusza do refleksji i zmiany planów, wyjścia poza utarte ścieżki i schematy. Także w myśleniu.

Wtedy jest okazja do innego spojrzenia na siebie, otoczenie i na architekturę. Bo to ona kształtuje naszą codzienność. Jesteśmy w niej zanurzeni i poprzez nią definiujemy swoje życie.

Zwykle, kiedy zamykają się jakieś możliwości pojawiają się inne. Ale też brak czegoś uzmysławia utraconą wartość albo … otwiera oczy na bezsens i pustkę w jakiej tkwiliśmy. Wtedy patrzymy się na mapę i zastanawiamy czy nie warto zmienić celu, a może drogi albo sposobu wędrowania?

Jaką podróż przez życie ofiarowuje nam współczesna architektura? Jak kształtują ją nasze myślenie o świecie i o sobie nawzajem? Czy buduje nam otoczenie, w którym dobrze nam ze sobą i z innymi?

Psychologia podróżna wg Olgi Tokarczuk opisuje kilka etapów podróżowania. Kluczowym etapem i ostatecznym celem każdej podróży jest konstatacja: „Nieważne, gdzie jestem”, wszystko jedno, gdzie jestem. Jestem.” Błądzę, więc jestem…

Dużo czasu zajęło mi zrozumienie tego. Ale też interpretacji może być wiele. Są ludzie, którzy potrafią każdą wolną chwilę spędzać w tym samym miejscu. Są nawet tacy, którzy w ogóle nigdzie nie wyjeżdżają. Zapamiętałam z lektur szkolnych bohaterów, którzy wędrówką „na Kopiec Kościuszki” nazywali krążenie wokół własnego stołu… Są wreszcie ludzie, którzy będąc gdzieś daleko, właściwie w ogóle jakby nie wyjechali. Zanurzeni w przestrzeni internetu mentalnie nie przenoszą się nigdzie. Nie doświadczają innego.

Czym więc jest podróż? Zwolennikami filozofii chodzenia byli: Nitzsche, Kant czy Ghandi[1]. Ale i Jean-Jacques Rousseau, Hegel, Ludwig Wittgenstein i inni dostrzegali wyraźną relację między chodzeniem, a myśleniem nazwanym przez Rebeccę Solnit Umysłem w tempie pięciu kilometrów na godzinę[2] Chodzenie, przechadzanie się według nich jest najlepszym sposobem na kontakt ze sobą, na myślenie i (…) jego brak. Podróż to więc przede wszystkim stan umysłu. Oczywiście decydowanie najłatwiej i najpełniej można wprowadzić się w ten stan, w trakcie rzeczywistej wędrówki. Wtedy, gdy wyrusza się wraz ze swoim ciałem. Wtedy mamy też poczucie takiego odświętnego czasu, kiedy oko i wszystkie inne zmysły są bardziej żywe i wrażliwe. Nieznane przestrzenie dostarczają wtedy bodźców, które pozwalają na intensywniejszą konfrontację z miejscem i ludźmi. W efekcie doświadczamy spotkania przede wszystkim z samym sobą… Mamy okazję wtedy dowiedzieć się, czy to co widzimy nam się podoba, czy JA to lubię i co o tym myślę. W ten sposób poznaję siebie – JESTEM.

I to JESTEM manifestuje się także poprzez formy architektury. W ogólnym sensie architekt jako istota społeczna zanurzona w rzeczywistości, w swoich projektach wyraża wartości i dążenia społeczne swojego czasu. A my jako odbiorcy konfrontujemy się z tą wieloznacznością form i fenomenem architektury. Dlatego warto otwierać się na doznania płynące z doświadczania i poddawać je szerokiej refleksji. 

Nie zawsze jednak fizycznie jesteśmy w takiej podróży. Z drugiej strony, jeśli podróż to przede wszystkim stan umysłu, to od naszej decyzji zależy, kiedy w nią wyruszymy. Skoro ostatecznym jej celem jesteśmy my sami, to przecież akurat własną osobę mamy zawsze pod ręką…


[1] F. Gros przekonywująco opowiada o wędrowaniu i przytacza przykłady osób głównie ze świata filozofii i literatury, dla których chodzenie było czymś więcej niż stylem życia. Gros F., Filozofia chodzenia., Czarna owca, Warszawa 2015

[2] Solnit R., Zew włóczęgi. Opowieści wędrowne, Kraków 2018, s.30 i nast.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.